Historie nieznane: Eugenia Śnieżko-Szafnaglowa
Eugenia Śnieżko-Szafnaglowa (1898–1981)
Urodziła się 27 września 1887 roku w Kielcach. Jej rodzice – Andrzej i Agata Kwapisz – byli rzemieślnikami. Córka nie poszła w ślady rodziców. Chciała zostać artystką. Musiała więc odebrać odpowiednie wykształcenie. Uczyła się w szkole baletowej Kazimierza Łobojki w Warszawie, a gry scenicznej m.in. u Teodora Rolanda i Mieczysława Frenkla. Zadebiutowała w lipcu 1917 w Teatrze przy Żurawiej w Warszawie pod dyrekcją Józefa Winiaszkiewicza. Ale trudno było jej się utrzymać z grania, dlatego też pracowała jako sprzedawczyni w sklepie z rękawiczkami. Jeszcze w tym samym roku dostała angaż w Teatrze Miejskim w Lublinie jako tancerka i aktorka. W kolejnych sezonach występowała w Teatrze Corso w Radomiu, w Teatrze Powszechnym i Teatrze Czarny Kot w Warszawie, grała i tańczyła w Teatrze Letnim pod dyrekcją Józefa Grodnickiego w Kaliszu, następnie ponownie w Teatrze Miejskim w Lublinie.
Przez trzy sezony występowała w Teatrze „Lutnia” w Wilnie. W Wilnie spędziła dwadzieścia lat, ale przez kilkanaście lat, po tym, jak wyszła za mąż za Henryka Szafnagla, właściciela ziemskiego, nie występowała. Ponownie zaangażowała się do Teatru Komedii Muzycznych w Wilnie w sezonie 1944/45. Po zakończeniu wojny Aktorka wraz z zespołem teatralnym wyjechała z Wilna. Przyjechała do Torunia, w którym spotkała Stefana Milskiego, aktora i reżysera teatralnego. Milski dopiero co został kierownikiem artystycznym teatru w Olsztynie. Szukał aktorek i aktorów oraz zespołu technicznego, który zechciałby pracować we włączonym do Polski Olsztynie. Chętnych znalazł. Tym, którzy zdecydowaliby się przyjechać do miasta wiele obiecywano. Ale obiecanki te miały niewiele wspólnego z rzeczywistością, którą zastali pionierzy polskiego teatru w Olsztynie.
„— Pierwsze dni. Dwa słowa, a jak wiele mówią, ile radości, ile łez i rozczarowań. Było to trzydzieści pięć lat temu, czułam się jeszcze młoda, pełna sił, kiedy przyjechałam tu z gromadką takich samych zapaleńców jak ja. Powiedziano nam w Toruniu, że na Warmii i Mazurach tworzy się nowy teatr, że musimy zanieść tam polską kulturę. Coś tam jeszcze mówiono o świetnych warunkach mieszkaniowych. Dyrektor Wolicki, „zresztą morowy człowiek”, naobiecywał nam dużo. Nie jego wina, że nie dotrzymał słowa. Przyjechaliśmy wieczorem dość późno, wszystkich gnała gorączka zobaczenia miasta i teatru. Pierwsze rozczarowanie — nikt na nas nie czekał, na stacji ciemno, mokro, brudno. Ruszyliśmy do miasta — wrażenie okropne. No a teatr? Gdzież on się znajduje? Czy prawda, co mówił reżyser Milski, że jest wspaniały? Idziemy zupełnie jak pielgrzymka do Częstochowy, a było nas sporo: zespół aktorski, zespół techniczny, rodziny, żony, mężowie, dzieci, starzy rodzice. Jednym słowem cała karawana. Ktoś idący na przedzie krzyknął: teatr! Zobaczyłam po raz pierwszy olsztyński teatr.
Pamiętam jak dziś, zatrzymałam się. Był śliczny — dodała cicho jakby do siebie: — mój teatr. Wydał mi się taki znajomy, taki bliski, widocznie już przeczuwałam, że pokocham go całym sercem.
(…) — Wchodzimy do środka — pusto, głucho. Co robić? Nie ma rady, trzeba się rozlokować, a jutro pomyślimy, co dalej. Ja wróciłam na noc na ten straszny dworzec. Trzydzieści pięć lat temu był straszny. Dziś nie do poznania. Następnego dnia zobaczyliśmy dyrektora Wolickiego, ale był taki biedak zalatany, musiał zdobyć pieniądze na obiady dla pracowników i ich rodzin. Mieliśmy zagwarantowane w umowie obiady, bo „Nowoczesnej" jeszcze nie było. Z wielkim trudem, ale zdobywał; gorzej było z mieszkaniem.”
Przez miesiąc Eugenia z mężem oraz Marią Kościałkowską i jej matką mieszkali w jednym pokoju hotelowym bez światła i wody. Każdy na własną rękę szukał mieszkania. Nowoprzybyli chodzili do Państwowego Urzędu Repatriacyjnego po zapomogi, ale tym, którzy mieli w Olsztynie stworzyć polski teatr pomagali również mieszkańcy.
A „Gena”, bo tak na nią mówili przyjaciele i współpracownicy, i nie tylko ona, mimo trudnego początku i wszechobecnej niepewności, postanowili zostać i poczekać. Tylko nie wiedzieli na co mają czekać.
- Pewnego dnia przysłano po mnie z teatru, żebym przyszła, bo przyjechali jacyś panowie z ministerstwa i że musimy grać, bo inaczej nie dadzą pieniędzy. Postanowiono wystawić Dulską i ja miałam grać główną rolę. Co? Jak? Kto to powiedział? Dyrektor i Młodnicki, który sztukę reżyseruje. Szłam i całą drogę płakałam. Co ja zrobię? Przecież nie dam rady. Mało czasu, takiej roli jeszcze nie grałam. Ale koleżanki nie pozwoliły mi rozpaczać. Manuela Makojnikowa pomagała dużo przy opracowywaniu roli. Z całym zapałem zabraliśmy się do pracy. Makojnik z niczego, dosłownie z niczego zrobił dekoracje, kurtynę z worków ślicznie pomalował, trochę widać było nogi aktorów przed zaczęciem, ale to nic. Kostiumy pożyczone od rodzin zespołu technicznego, trochę od znajomych z miasta. Jedyny kostium kupiony za gotówkę, to szlafrok dla Dulskiej.
Pierwsza premiera „Moralność Pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej w reżyserii Artura Młodnickiego rozpoczęła nie tylko powojenną działalność polskiej sceny teatralnej w Olsztynie, ale nowy rozdział w teatralnej karierze Eugenii Śnieżko-Szafnaglowej.
Przyznawała co prawda, że kilkukrotnie myślała o tym, by z Olsztyna wyjechać, ale nie zdecydowała się na ten krok. Po latach przyznała, że jest dumna z tego, że została. Pokochała całym sercem olsztyński teatr. A on, i jego publiczność Genę. To właśnie uznanie i wdzięczność publiczności była dla niej najważniejsza.
Eugenia Zagrała w 113 spektaklach. Wykreowała wiele pierwszoplanowych ról. Chętnie grała kobiety proste i te o zwichniętym życiorysie. Nie tylko grała, ale i reżyserowała, głównie baśnie, np. „Śpiącą królewnę” czy Zaczarowaną złotówkę”.
Aktorka w 1980 roku przeszła na emeryturę. Na początku września 1981, gdy przebywała w szpitalu odwiedził ją Krzysztof Rościszewski. ówczesny dyrektor ”Jaracza” zaproponował jej zagranie lichwiarki w „Zbrodni i Karze” Fiodora Dostojewskiego. Zgodziła się, ale niestety nie zdążyła jej zagrać. Zmarła 27 września w wieku 84 lat.
Na scenie emanowała niepowtarzalnym urokiem. A poza nią potrafiła być przemiła, ale potrafiła i krzyknąć. - To był prawdziwy człowiek z krwi i kości. Nie wszyscy kochali Genię. Żaden ideał i chwała Bogu! Kobieta ze wszystkimi ludzkimi zaletami i wadami – wspomina Irena Telesz-Burczyk, która z legendarną aktorką wypiła nawet bruderschaft. Ale sama propozycja Snieżko-Szafnaglowej zawstydziła ją. Eugenia miała bowiem 75 lat, a Irena 35. Młodsza koleżanka powiedziała Eugenii, że szacunek dla jej postaci nie pozwala jej na bruderszaft. „Na to Genia: "Szanować to będziesz własne buty, a mnie mów Genia". Taka właśnie była.”
„Świat Eugenii Śnieżko-Szafnaglowej. Opowieść o ludziach Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie” Janusz Segiet, Pojezierze Olsztyn 1983
„Mów mnie Genia” https://encyklopediateatru.pl/artykuly/29805/mow-mnie-genia
http://www.dziennikteatralny.pl/artykuly/eugenia-sniezko-szafnaglowa-1898-1981.html
Dofinansowano ze środków Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach programu „Patriotyzm Jutra"